Jak wiadomo, początki są zawsze trudne. Zaznajomienie się z nowym miejscem, tutejszymi ludźmi i zwyczajami zajmuje trochę czasu.
Do nowości, z którymi należało się oswoić należały również "egzotyczne" dla nas warzywa w supermarkecie jak prążkowane bakłażany czy karczochy, których nie widziałyśmy do tej pory na oczy.
bakłażaniki |
te kwiatki to karczochy |
Do tego dochodzą przyziemne sprawy jak załatwienie formalności na uczelni czy choćby szukanie mieszkania, z czym się borykamy ostatnimi dniami...
Mówiąc naszym znajomym czy najbliższym o zamiarze znalezienia jakiegoś kącika dla nas, często spotykamy się ze zdziwieniem i tysiącem pytań typu: "a nie lepiej akademik? nie jest tańszy niż mieszkanie?", "nie lepiej mieszkać wśród innych studentów z uczelni? nie wiadomo na kogo traficie na mieszkaniu", "jak zamierzacie się dogadać w sprawie warunków?" itp. itd...
Patrząc na przykład studenckiego życia w Polsce, rzeczywiście perspektywa mieszkania w akademiku jest dużo tańsza i często też nie najgorsza pod względem warunków, co mogłoby przemawiać za tą opcją. Patrząc na życie w Hiszpanii, niestety się to nie sprawdza. Jest zupełnie odwrotnie. Koszty akademiku są dużo droższe i ponadto nie ma w nim kuchni na każdym piętrze, jak to bywa w Pl, więc dochodzą też i koszty jedzenia na mieście. Poza tym chodzi tu też o wygodę. Jakby się chciało komuś jeść w nocy, co jest bardzo prawdopodobne w naszym przypadku :), lepiej jest chyba iść do kuchni i się posilić trochę, nie przeszkadzać przy tym innym się wyspać, niż robić sobie aneks kuchenny w pokoju akademickim trzyosobowym o 3 rano.
Jak szukanie mieszkania wyglądało w naszym wypadku...
Jak zawsze zaczęło się od przeglądania tysiąca ogłoszeń, właściwie to zrywania całych kartek z tablic ogłoszeniowych ścian uczelnianych, żeby przypadkiem konkurencja nie zerwała ani nie spisała numeru :P Jak już zweryfikowałyśmy kilkanaście najbardziej korzystnych umówiłyśmy się z naszym mentorem na 16 co by nam pomógł podzwonić w parę miejsc. Koło południa napisał jednak, że na 17 lepiej, więc umówiliśmy się na godzinę później. No ale przecież Hiszpanie się nigdzie nie spieszą i przychodzą kiedy mają czas. Więc czekałyśmy sobie tak na ławeczce przed uczelnią 15, 30, 45 minut, godzinę ... Aż zrobiło się już trochę chłodno, głodno i ciemno, więc weszłyśmy do środka by napić się gorącej kawy z automatu. Ania zamówiła przez przypadek cafe cortado zamiast cafe largo i piła kawę bez mleka głośno szlochając. Wypiłyśmy i my, czekamy dalej. Przyszedł. Po ponad godzinie czekania. Przywitał nas dość radośnie, gdyż egzamin pisany tego samego dnia poszedł mu "muy bien" i zabraliśmy się za telefony. Tu też nam zeszło trochę, ale udało się umówić tego samego dnia, właściwie wieczoru na oglądanie mieszkania. To akurat dzięki Ani, która dzielnie walczyła o ten termin, a nie 2 dni później - oferta mogłaby być nieaktualna. Tak nawiasem mówiąc, radość naszego mentora nie była wynikiem tylko dobrze zdanego egzaminu a "lekkie" spóźnienie przesuwane z godziny na godzinę znalazło swoją przyczynę. Zewsząd czuć było zapach "rozweselającego" zioła.
Wracając do mieszkania ... Było duże, słoneczne, nowe płyteczki w łazience, ogólnie mieszkanie nie najnowsze bo każdy pokój z innej epoki, ale odremontowane i wyposażone w to co potrzeba. Była tylko jedna rzecz, która mogła sprawiać kłopot i to dość duży - internet. Niestety tutaj jest on dość często spotykany - internet nie jest standardem, tak jak przy wynajmowaniu mieszkania w Pl.
Na wspomnienie należy także próba wytłumaczenia starszej pani hiszpańskojęzycznej co to jest router przez Anię. Kombinowanie tłumaczenia i wyjaśnienia działania owego urządzenia okazało się niestety bezowocne.
Na wspomnienie należy także próba wytłumaczenia starszej pani hiszpańskojęzycznej co to jest router przez Anię. Kombinowanie tłumaczenia i wyjaśnienia działania owego urządzenia okazało się niestety bezowocne.
Godz. ok. 21.30 skończyłyśmy oglądnie mieszkania i wykończone po całym dniu bieganiny stwierdziłyśmy, że można by odwiedzić McDonalds. Było to dla nas wyzwaniem, nie do pokonania. Okazało się że czerwona reklama to nie serduszko McDonalda, ale... sklep z meblami. Zrezygnowane, ciągle głodne i senne zawróciłyśmy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz