Etykiety

poniedziałek, 9 kwietnia 2012

Bardzo lany poniedziałek :)

Jako, że tutejsza społeczność nie obchodzi jakże uroczego zwyczaju jakim jest Śmigus Dyngus, postanowiłyśmy wziąć sprawę w swoje ręce i zrobić to po naszemu. Aby tradycji stało się zadość, udałyśmy się nad samo morze, tym samym nie pozostawiłyśmy na sobie suchej nitki. Nie ma się co rozpisywać, fotorelacja niżej.

Sezon plażowy rozpoczęty :)

Olga - nasz fotograf dzisiejszego dnia :D

Top Madl - konkurencja wodna

Top Madl - konkurencja grupowa

piątek, 6 kwietnia 2012

Semana Santa - czyli Wielki Tydzień wydanie hiszpańskie

Jako element przygotowań do nadchodzących Świąt Wielkanocnych postanowiłyśmy odwiedzić Alicante. Nie bez powodu padło na to miejsce. Z racji Wielkiego Piątku miałyśmy okazję ujrzeć prawdziwych Nazarenos, groźnie wyglądających, zakloszowanych szczelnie w czerwone kaptury i przybranych w długaśne tuniki.

Nazarenos wolnostojący na tle kosza na śmieci
Nazarenos młodszy


No ale, jak i do tej pory, nie obyło się bez mrożących krew w żyłach początków. Oprócz pokonania czarnych, deszczowych chmursk rozprzestrzeniających się w niebezpiecznym bardzo tempie (które zamieniłyśmy zwinnie w błękitne obłoczki), odnalazłyśmy również najkrótszą, możliwą drogę na dworzec autobusowy. Czyli dało się polepszyć proces błyskawicznego dotarcia na dworzec aż o 50%.

Wracając do głównego punktu wycieczki, czyli procesji, ku naszemu zdziwieniu składała się ona niemal wyłącznie z dwóch orkiestr, na początku i na końcu pochodu, kilkudziesięciu Nazarenos, dziwnie wyglądających pań dzierżących różaniec w ręku oraz (co strategiczne z punktu widzenia dzieci) innych dzieciaków przebranych w czerwone ubranka, które rozdawały cukierki. Ostało się nawet i nam :]
W odróżnieniu do polskich zwyczajów, hiszpański lud wiernych preferuje bierną aktywność w procesji - stojąc z boku i się przyglądając.



Groźnie wyglądające panie w czerni dzierżące różaniec
w ręku
Podczas procesji nie obyło się bez cukierów
dla najmłodszych


Spragnione turystycznych wrażeń, nie czekające na koniec wolno pełzającej procesji pozwoliłyśmy na odrobinę szaleństwa w postaci wycieczki na Castillo de Santa Barbara, czyli po naszemu zamek Św. Baśki, a następnie na zagrzanie ciałek na plaży. Jeśli chodzi o to ostatnie to postanowiłyśmy tam wrócić z pełnym plażowym ekwipunkiem :D Relacja w najbliższym półroczu :P

Olga&Big Kaktus
- nie mylić z Big Brother





Po drodze na zamek Annę urzekły "hand-painted" kontenery na śmieci, słitaśne, nie :>


A dziewczyny natomiast gorliwie szukały Santy Clausa, który wg tabliczki załączonej na poniższym obrazku, miał się gdzieś tam znajdować.

I tutaj radość na myśl o prezentach Św. Mikołaja ;)
Na zamku:




Kaktusiki maxi XXL + dziewczynki

wtorek, 3 kwietnia 2012

Fajnie być katolikiem w Hiszpanii

Witamy po krótkiej przerwie. Przepraszamy, że tyle trwała, ale niestety jak to z nami bywa, nastąpiły pewne komplikacje. Wiązały się one z nadchodzącym egzaminem z "zarządzania strategicznego" w wersji espanol oraz prezentacją, co nam ciężko przyszło ale nienajgorzej poszło (egzamin zakończony sukcesem, prezentacja w większej części przedstawiona).

Wracając do tematu postu.... Bodźcem do jego zredagowania jest obecnie trwający Wielki Tydzień jak i nasze poprzednie zagorzałe obserwacje tutejszego Kościoła Katolickiego. A pomyśleć, że wszystko zaczęło się od automatu na świeczki...
-> odwołanie do wcześniejszego postu który "dotyka" tego tematu bardziej  http://www.aghwalcoi.blogspot.com.es/2012/02/vendingowy-swiat-hiszpanii.html 

Ten świąteczny tydzień rozpoczął się Niedzielą Palmową. Jak można podejrzewać ramos, czyli palmy hiszpańskie wyglądają nieco inaczej niż nasze. Nie są udekorowane w ogóle, brak pierdół z bibuły i innych pięknych śmieci ozdobnych. Na uwagę zasługuje fakt, że są to palmy z prawdziwego zdarzenia. Pozwoliło to nam się poczuć niczym postacie biblijne podczas uroczystej procesji palmowej.






Oprócz prawdziwych palm znalazło się też
 miejsce dla palm uplecionych z materiału 

do złudzenia przypominającego słomę.




A teraz zagadka ....




Co łączy panią żującą ostentacyjnie gumę do żucia, biegające dzieci oraz wszystkie osoby w zasięgu naszego wzroku idące gęsiego w kierunku księdza ???

......................................

Odp.:
Wszystkie te osoby znajdują się w Kościele, co lepsze, na Mszy świętej.

Teraz tak po krótce o zwyczajach tutejszych katolików.

1. Zanim zacznie się Msza św., słychać gwar. Swobodne rozmowy wiernych i biegające wokół dzieci w niczym nie przypominają polskiej atmosfery sakralnej.
2. Księża oszczędzają swe nogi na gorsze czasy. Bo po co stać w trakcie kazania, jak można siedzieć i głosić słowo boże z tą samą wydajnością, jeśli nie większą. Nie zapominając o soczystej gestykulacji.
3. Komunia święta. Wszyscy, ale to wszyscy, no z wyjątkiem Erasmusów, śpieszą przyjąć Ciało Boże. Budzi to w nas pewne refleksje - czy tutejsza społeczność jest taka "bezgrzeszna" czy traktują swoje grzechy aż tak pobłażliwie? Istnieje również możliwość, że nie grzeszą (ale jest ona znikoma).
4. Ofiara pieniężna. Jak wyżej - dają wszyscy, bez wyjątku (chyba, że Erasmusi). Z powodu kryzysu (księży chyba) ofiarę zbierają ludzie świeccy, którzy mimo tego też błogosławią i głaskają dzieciaki po główce.
5. Ogłoszenia duszpasterskie. Nie trwają dłużej niż Msza (jak bywa u nas). Niestety, a raczej na szczęście, nie uwzględniają kwoty danej na tacę przez kolejne Róże Różańcowe w ubiegłym tygodniu, czy też czyje imieniny będziemy "obchodzić" czy "oblewać" - jak kto woli, w nadchodzącym tygodniu, ani też ile osób pomagało w pracach porządkowych przy kościele w ubiegłą sobotę. Są po prostu krótkie, zwięzłe i na temat. Nie czytane, a mówione od serca.
6. "Przekażcie sobie znak pokoju" - niby jednoznaczne, a kończy się na "buziaczkach". Zamiast mocnego uścisku dłoni, słodki całus w policzek. Bez wyjątku. Babcia, dziadzio, sąsiad, czy pani ze spożywczaka.
7. "Feel free, be happy". Takie ogólne spostrzeżenie odnośnie zachowania hiszpańskich katolików. W czasie Mszy widoczne jest swobodne zachowanie dorosłych i dzieci. Żucie gumy, "podbieganie" dzieci do ołtarza, po paru tygodniach naszej obserwacji, nie budzi żadnego zdziwienia.

A na deser, lekka notka o przedświątecznej spowiedzi w tropikach.
Krótko i na temat - to w pełni oddaje kwintesencję odpuszczania hiszpańskich grzechów. Bez kolejek, bezboleśnie, bez konfesjonału - a twarzą w twarz z Padrem (i jeśli się nie upomnisz) to nawet bez pokuty. Nasza spowiedź, trwająca (żeby nie przesadzić, może z 1,5 minuty) zakończyła się muy bien (czyli żałuj za grzechy jako jedne z niewielu słów wypowiedzianych przez emerytowanego kapłana). I taka spowiedź nam się podoba. Pomijając fakt, że po wejściu do kaplicy, nie miałyśmy pojęcia, że siedzący dziadziuś po lewej to ksiądz czekający na grzeszników. Na nasze szczęście, "oświeciła" nas uprzejma pani, która na wieść o naszym polskim pochodzeniu, krzyknęła z entuzjazmem - "Polonia! Papa Paul II!".